Kiedy przyszedłem do Janusza
Szostaka z pomysłem napisania artykułu o „nawiedzonym domu” tak naprawdę nie
wiedziałem co się tam stało. Pracowałem wtedy na Bemowie i jedynie słyszałem o
tej sprawie. Janusz Szostak bardzo się do tego pomysłu zapalił – jako młody chłopak
pracował w tym gospodarstwie przez krótki czas.
Podczas pracy nie spodziewałem
się znaleźć świadków. Minęło przecież tyle lat. A jednak poznałem osobę, która
dobrze pamiętała te zdarzenia. Przypadkowo (Choć uważam, że nie przypadkowo)
zaczęliśmy rozmowę na cmentarzu w Starych Babicach. Dane świadka pozostawiłem
dla swojej wiadomości, ponieważ w tym małym środowisku łatwo by Go
zidentyfikowano.
„- Aldona lubiła się ubrać,
pani taka była, a wie pan, w rodzinach ogrodników jak jest? Wszyscy ciężko
pracują.”
Świadek przedstawił oboje
małżonków Sz. jako bardzo porządnych, dobrych ludzi, uwikłanych w konwenanse
środowiska ogrodników i konflikt na tle majątkowym. W bardzo pozytywnych
słowach wyrażał się o Januszu Sz.:
„- bardzo porządny
człowiek, spokojny, może za spokojny?”
O jego siostrze, Danucie, świadek
powiedział:
„- Ona chciała zostać w
gospodarstwie, a siostra miała już mieszkanie, ale się nie przeprowadzała.
Ciągle tam była.”
Potwierdza, że była to podstawa
konfliktu – kto odziedziczy rodzinny dom. Danuta N. została spłacona dużą kwotą
pieniędzy. Za te pieniądze kupiła mieszkanie na Bemowie. Przypominam, że były
to lata osiemdziesiąte. Nie można było od tak kupić sobie mieszkania. Trzeba
było być członkiem spółdzielni mieszkaniowej, posiadać książeczkę, czekać
latami. Zakup mieszkania był nie do końca legalny. Spółdzielnie mieszkaniowe
tropiły pustostany. A mimo to siostra Janusza Sz. wolała ryzykować i mieszkać
nadal w domu rodziców. Rozstała się z mężem i mieszkała z matką. Skutek? Alicja
Sz. postanowiła odejść od męża.
„- Ona chciała odejść. On
nie wiedział jak ją zatrzymać”
„- Wstyd. Straszny wstyd.
Wtedy wszystko musiało zostawać za drzwiami. Zaściankowość taka.”
„- Może jak by się wyniosła
(mowa o Danucie N.) to by się jakoś pogodzili sami.”
„- W środowisku ogrodników
jak od kogoś odeszła żona to był straszny wstyd”.
Faktycznie w sypialni Alicji Sz.
stała zapakowana walizka. Ale co ciekawe nie było takich walizek w pokojach
dzieci. Alicja Sz. jak możemy się domyślać chciała odejść sama. W jej portfelu
znaleziono zdjęcia dzieci, rodziców i męża oraz kilka tysięcy złotych. Podczas
wieczora poprzedzającego tragiczne zdarzenia rodzina gdzieś wyjechała. Szkoda,
że nie udało się ustalić gdzie.
„- Wie pan człowiek w
szale… A dzieci to może nie chciał by na to patrzyły, by nie były bez ojca i
matki. To była konsekwencja jej zabójstwa”.
„- Z tego co pan mówi,
wynika, że on ją bardzo kochał?
- Bardzo!”
Niestety wszystko wskazuje na to,
że odejście żony było tym momentem, w którym Janusz Sz. poczuł, że dłużej nie
wytrzyma. Gospodarstwo, konflikt z siostrami, a teraz odejście ukochanej
kobiety… Nie umiem sobie nawet wyobrazić jakie myśli kłębią się w głowie
człowieka, który postanawia zabić ludzi, których kocha. Czy przechodzi mu przez
myśl, że to najgorszy możliwy pomysł?
Pozostaje ostatnia sprawa do
wyjaśnienia, a mianowicie biżuteria, która zniknęła ze schowka. Wydaje się
pewne, że z domu przy Szeligowskiej zabrała ją Aldona Sz. Był to prezent od
ojca, więc kobieta traktowała zapewne biżuterię jako rodzaj polisy na nowe
życie.
Biorąc pod uwagę, że mimo
rocznego śledztwa Milicja Obywatelska nie znalazła biżuterii, musiała ona być
zdeponowana u kogoś spoza rodziny Aldony Sz. Osoba ta zapewne była zaufanym
przyjacielem kobiety. I ta osoba, gdyby do niej dotrzeć, zapewne opowiedziałaby
o motywach zbrodni przy ulicy Szeligowskiej.
Janusz Sz. kochał swą żonę i
dzieci. A jednak ich zabił. Uważał, że nie ma innej możliwości. Oby Bóg mu
wybaczył ten czyn. Oby wybaczył także tym osobom, które przez miłość do
pieniędzy i starego domu doprowadziły
Janusza Sz. do tego co zrobił.
Komentarze
Prześlij komentarz